:: STARKA czyli babcia::
Starka podziwała sie jeszcze bez łokno za swoimi jak szli w pole. Łonai jyno mały Józik łostali w chałupie. Poszła do izby, odewrziła szrank, wyciongła czysto zopaska i podziwała się na swoji szaty, kiere tak piyknie wisiały zrolowane, coby sie nie popuczyły. Siostra Luca sztyjc ji godo: czamu w nich nie łazisz, jyno ciyngiym w tym szranku ci wiszą, jak zemrzesz to ci je wyciepiom i tyla bydzie. Ale starka jest inszo niźli Luca. Szporuje, a szkoda ji w piyknych szatach po chałpie łazić. Wlazła do kuchni, ukroła se sznitki, pomazała fetym z buncloka, a Józikowi dała opiyntek pomazany miodym. Z byfyja wyciongła dwie szolki, naloła malcki i przyloła mlykiym. Tomkała se tyn chlyb w kawie, bo zymbów już ni mioła, a z gebisem nierada chodziła. Podziwała sie na Józika - podziaw sam Józik, aże ci ta ciompa utrza, dyć tyś je dycki zamazany. Zamieszczamy kolejne opowiadanie gwarą, dokumentujące obyczaje i stosunki społeczne panujące w jastrzębskich wsiach w połowie XX wieku. Tytułowa starka to obecna babcia. Pełniła ona ważną rolę w wielopokoleniowej rodzinie śląskiej, praktycznie była osobą najważniejszą. Można było nie stosować się do jej rad, czy decyzji, były one jednak wcześniej uzgadniane z gospodarzem, więc dyskusje i niesubordynacja nie miały sensu. Dziś powiedzielibyśmy, że była organem wykonawczym pilnującym organizacji robót i podziału prac w gospodarstwie, zajmowała się też domem i dziećmi. Ciekawym zjawiskiem do lat sześćdziesiątych był też system zaopatrzenia gospodarstw wiejskich. Sklepów było mało, dość powiedzieć, że po drugiej wojnie światowej w Boryni nie było żadnego, zaopatrywano się w Szerokiej, Żorach i w sklepie mięsnym na Pniówku. Istniała jednak instytucja domokrążców pełniąca rolę handlu obwoźnego. Nosili z sobą drewnianą skrzyneczkę (walizeczkę), a w niej wszystkie cuda świata: agrafki, nożyczki, spinki i zapinki, guziki, igły zwykłe i do maszyn do szycia, nici do tych maszyn, wsuwki do włosów zwykłe i ozdobne, naparstki, druty do szydełkowania, tamborki, haczyki do podnoszenia oczek w pończochach, zamki błyskawiczne. Co nie mieściło się w skrzynce znajdowało się w przepastnych kieszeniach długich płaszczy. Wymienić setek tych drobiazgów nie sposób bo były tam również perfumy, mydełka, kolczyki i pierścionki. Handlem zajmowały się też "gorolki", bo tak nazywano góralki z Beskidu Żywieckiego. Handlowały wyrobami z drewna. Były to rogolki, chochle, maselniczki, klamerki, wieszaki na ubrania (bigle), grabie i wspaniałe zabawki! Wszelkiego typu wozy drabiniaste, koniki na biegunach, ptaszki na kółkach machające skrzydłami, wszystko drewniane, pięknie malowane w ludowe wzory. Nijak tym za bawkom do obecnych plastikowych straszydeł. Gorolki przestrzegały terytorialnego podziału, nie konkurowały ze sobą. Były bardzo zżyte z mieszkańcami wsi, w których handlowały. Znały stosunki rodzinne w poszczególnych gospodarstwach. Nocowały co roku u tych samych rolników. Swój towar, wykonany przez mężów w okresie zimowym, przywoziły pociągiem w większej ilości i przechowywały na stacjach kolejowych. Zbierały też zamówienia na większe przedmioty drewniane - maśniczki czy dębowe beczułki. Odbierano je w następnym sezonie. Gorolka krążyła po wsi wczesną wiosną, po ustąpieniu śniegu przez kilka dni, aż sprzedała cały towar. Był to biznes rodzinny, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Stąd też gorolka chodziła czasami z córką lub synową, aby mogły nawiązać kontakty z miejscową ludnością i prowadzić w przyszłości interes. Niewiele się zmieniło: zamawia się w internecie i kurier przywozi towar. Tyle, że dawniej można było negocjować cenę, wręcz zaprojektować wyrób. Niestety kurier przyjeżdżał na następną wiosnę. Jastrzębskie gorolki przyjeźdżały do nas z Kamesznicy. P.S. Woda św. Antoniego to nic innego jak spirytusowy wyciąg z płatków lilii św. Antoniego tzw. antoniczków. Stosowano zewnętrznie na bolące miejsca, skuteczna na migrenę. Mężczyźni używający ten wyciąg do płukania gardła uzupełniali starkom braki w butelce wodą, bywało że święconą. żródło: Biuletyn Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej Nr 3 (33) marzec 2012 - B.S.:: FERYJE NA GÓRNIOKU ::
Kożdy dziyń, kiej fajnie było, Maryś szosyjom cis wózyk s Rysiom, a łobok trzymała się Anka, kiero sztyry (4) roki miała. Szli ku "centrum", kaj w feryje dziecka sie spotykały. Tysz je łopisza, bo je w pamiynci mom - skarb mojigo dzieciństwa, co w sercu mojim nosza. Andrzej M. jak u mnie boł, wspomnioł to ich "centrum", bo tyż jako synek na Górnioku miyszkoł.Maryś, tyn szykowny synek w kanadyjskiej bluzeczce w kolorowe paski, mioł dziepiyro sześ (6) roków, a łopiekował sie małymi siostrzyczkami. Dzisiok to by nie było do pomyślynio, bo som babcie, dziadki i tym podobne.
Pod zegłówkiem, we wózku, boła flaszka z gryskiym. Jak boł wielki hyc to mlyko sie zwarziło, Rysia i taki wypiła, a nic jeji nie było. Jak jechoł szosyjom, to mijoł bar "Czarnuszka" ("U Lazara"), dojechoł do "Spółdzielni" (sklep spożywczy) i skryncoł ku sztrece. Musioł doczkać, bo szlogi boły spuszczone. Dziepiyro jak cug przejechoł, a zawiadowca Piynta szlogi na wyrch wyciongnoł, mog se Maryś bez glajzy przejechać. Na horyzoncie, na niewielki kympce, stoł skompany w zielyni wysokich stromow mały zomek. Dochodził z tamtąd świergot roztomańtych ptoków. Do zomku szoł gościniec wytyczony pobulonymi na wszystki strony granitowymi słupkami. Droga tyż była wysadzono granitowom kostkom.
Po łobu stronach drogi były stawy. Na grobli tego z lewej strony rosnoł urokliwy dąb, w kierego ciyniu niejeden siadoł do ochłody i łodpoczynku, a dziwoł sie przi tym na pływające po wodzie łyski, dziki kaczki i słuchoł koncertu mnogich tam żab. Po drugi stronie grobli płynyła rzyczka (potok Jastrzębianka), woda
w ni była czysto, a miyszkajoncy wedle ni ludzie przychodzili po woda do pranio, bo jak godali, była miynko. W rzyczce żyło mnóstwo raków. Łapano je, a po ugotowaniu, roszkoszowano delikatnym miynsym. Nad wodom, choby jaki rusałki, furgały krótko żyjonce, kolorowe ważki. Ku tymu stawu kludziła droga, kierom możno było wjechać do wody. Przyjyżdżali tu chłopi z beczkowozami po woda do bydła, poili konie, krowy, a gynsi były stałymi bywalcami. Drugi staw był zarybiony i dziecka sie w nim nie kaliły. W oddali widać było resztki kumina ze starej cegielni (zniszczonej w czasie II wojny światowej), były tam powojenne okopy, zarośniyte pnonczami ostryżnici zielska wszelakiego. Kole do cegielni, przi drodze co szła od Siwego Mostu ku Ruptawie, stoła kapliczka z figurą św. Jona. Tam dziecka bawiły sie, to był ich mały domek. Pamiyntom, co w tym małym domku, pomieściłyśmy kilka dziecięcych rodzin. W dziecięcych zabawach nie ma rzeczy niemożliwych!
Maryś stanył, podziwoł sie, kiere z dziecek jusz je. Wiedzioł, co Grzesiu S. przidzie nieskorzi. Boła Marta. W tych samych co zawsze, różowych szatach pasła ta swoja krowa. Hajnuś, brat Marty, dzisiok mioł fraj. Kożdy s nich pos ta krowa co drugi dziyń. Adaś s Krasulom i Winochom poszoł paść kole boiska (obecnie targowisko ul. Północna). Dwie siostry K., Teryniai Pelasia, jusz skokały przes kamiynie. Inksze dziecka, abo w stawie sie toplały, abo goniły, a dokazywały co mogły. Boł przeokropny hyc. Dziecka boły po bosoku, kamiynie prażyły im szłapy, trzo było chodzić na kraju, po trowie. Zaczynało być coroz to wiyncy dziecek, a nojwiyncy synków. Kto ni mioł batek, kompoł sie w stawie po sagu. Jak dziołchy sie zbliżoły, ciepali w nie patykami abo paplytom (rzadkim błotem). S pidła skokali do wody abo puszczali sie w barzoły natargać pałek wodnych. Nikiere synki mieli s dzewa wystrugane stateczki, kiere puszczali na woda. Ku krzipopie prziszoł skórkosz. Małe dziecka uciekały, boły sie go, bo w doma je nim straszyli. Skórkosz, na grobli kole krzipopy, stawioł paści (sidła) na wodne szczury.
Pod wieczor, na łonce, robiły fojera - s pola mieli ziymioki. Skokali bez łogiyń, a jedli tysz natargane gdziesik wczaśne jabka. Zaczynało być nieskoro. Gynsi nie trza było zaganiać, same se szły do dom. Podle tego jak cug jechoł dzieci wiedziały kiero je godzina, a tyż wiedziały co trza iś ku chałpie. Rozłaziły sie pomaluśku, dyć były feryje. Szły bose, w jednych galotkach, gymby umazane łod pieczonych ziymioków. Zaś w sobota bydom w wielki drzewnianej bali bezlitośnie szorowane byrsztom. Larmo wtedy boło okropne. A w niedziela musiały być piykne. Szły przeca do kościoła. Synki w tych zawsze za wielkich ancugach, a dziołchy w taftowych, kolorowych szatach.Po tym ło dwanostej (12) jedli łobiod (ło dwanostej było po chłopsku, a ło jednej (13) po pańsku). Na łobiod była nudelzupa, wielki kluski, miynso a kapusta. Bez tydzień były ino ziymioki a kiszka. A to było zdrowe!
źródło: BIULETYN TOWARZYSTWA MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JASTRZĘBSKIEJ NR 7(25) LIPIEC 2011
:: Łodpust na Górnioku ::
Parafia św. Katarzyny w Jastrzębiu Górnym to najstarsza parafia terytorialnie położona w historycznym Jastrzębiu. Ciekawostką jest fakt, że prócz odpustu w święto patrona parafii, wyjątkowo uroczyście obchodzi się drugi odpust Opatrzności Bożej. Historia kultu Opatrzności Bożej w tej parafii sięga roku 1764, kiedy ówczesny pan na Jastrzębiu Georg Ludwig von Strachwitz inicjuje powstanie Bractwa Opatrzności Bożej. Papież Klemens XIII dzień odpustu ustalił na szóstą niedzielę po Zielonych Świątkach (trzy miesiące po Wielkanocy). W roku 1773 Bractwo funduje trójkątny obraz z okiem Opatrzności i napisem "Módlcie się do Opatrzności Boskiej Boga najwysżego, bośmy są iego lud, y owieczki iego". Już od roku 1765 pielgrzymują do Opatrzności Bożej mieszkańcy Żor i Rybnika. Śluby pielgrzymkowe uczyniono po powodziach jakie nawiedzały te miasta - procesje wiernych do dzisiaj jeżdżą do Jastrzębia. Rosnący kult Opatrzności Bożej spowodował, że w roku 1860 Bractwo Opatrzności Bożej liczyło 1000 członków miejscowych i zamiejscowych. W roku 1811 spłonął drewniany kościół św. Katarzyny - ocalały z pożaru obraz Opatrzności Bożej oddano na przechowanie do pałacu hrabiego Strachwitza. Obraz ten, w uroczystej procesji, powrócił do kościoła dopiero w 1931 roku i został umieszczony nad barokowym ołtarzem, w prezbiterium. Samym procesjom odpustowym innym razem poświęcimy więcej miejsca, po to aby w tym numerze przedstawić atmosferę jastrzębskich odpustów z przełomu lat 50 i 60 XX wieku. Została ona znakomicie oddana w prezentowanym opowiadaniu.
Alojz podziwoł sie na łokno - zaczyno się cosik mroczyć. Dyć je odpust, dyć dzisiok nie śmi padać. Leżoł na wyrchu, na starym wyrku po omie. Zza zegłówka wyjon cygarety i se zakurzył. Było dziepiyro piyńć - to wczaśnie, a baby już tam na dole cosik butlowały. Alojz leżoł i rozpamiyntowoł jako był karlusem, a już dziołchy mu do łeba wlazły, a najbarzi ta piykno Lucka. W tyn jedyn łodpust kupił jeji wielki, pienikowe serce na kierym pisało: "Nie zapomnij mie". Czamuch taki kupił? Dyć jużech rynka wyciongoł ku syrcu "Kochom Cie". Jo boł durch wylynkany co łona se bydzie myśleć, możno i ciepnie tym piernikiem. Dołżech Lucce to syrce, a łona mi ino pedziała - nie zapomna... Lucka potym rychło umrzyła. Jo już stary dziod, a dycki w łodpust o niyj myśla.
Łokno otworził, bo już słychać było procesyjo, kiero szła ze Bzio. - Ja ci dycki piyrsi, dyć ni majom daleko. Tak leżoł, a nasłuchiwoł. Czy tyż rybnicko latoś przidzie? Jak ni, to ich zaś zaleje. Kiesik nom ukradli z kapliczki świyntego Jana i jaszczymbioki doli im jako kara, że jak w łodpust z procesyjom nie przijdom, to ich zaleje. A tak tysz w łoński rok nie prziszli, to tak im dyszcz padoł iże cołki Rybnik pływoł.
- Ja, ruptawioków tysz już słychać, łoni tak moc piyknie śpiywajom.
Tak sromotnie łodpustowym kołoczym woniało iże sloz na doł, wszoł do izby, kaj na szranku blachy s kołoczami stoły i tak po cichu, coby baby nie słyszały, odkroł se wielki konsek z syrym, bo moc był mu rod. Jak wyłaził z izby szturchnoł w stołek, ale baby same butlowały i ponoć tego nie słyszały. Alojz poszeł se stym kołoczym jeszcze legnońć. Ani nie wiedzioł kiedy, a było już nieskoro - gibko sie oblyk i jak zeszoł baba już na niego w laubie czakała, a cosik na niego po cichu buczała. I poszłi wroz do kościoła.
Karasole jeszcze były po cichu, ale budy były już odewrzite, a możno było se już cosik kupić. A zrobiło sie piyknie - słoneczko wyszło, Alojzowi jakby kamiyń s serca spod - dyć w jaszczymbski łodpust piyknie musi być! Jak Alojz z babom wylyźli s kościoła norodu wszyndzi było moc. A już i muzyka przy karasolach groła,a do bud nie szło sie dociś. Baba Alojza cisła sie przy budach miyndzy ludzi coby makronów a bombonów dlo dziecek nakupić. Alojz - pyk, coby baba nie uwidziała do szynku wloz. Cołki czos łotym już w kościele myśloł - coby sie piwa napić i to moc, dyć to łodpust! Wychłeptoł ze trzi kufle i wyloz s wybałuszonymi ślypiami, a nogi mioł coś ciynszkie. Baba, jak go uwidziała, ino rzekła - Alojz nie uwachuja cie już nigdy.
Alojz stanył kole karasola. Koniki, rowerki, autka, kokot, lokomotywka ze zwonkiem krynciły sie dookoła. Łon tysz jak boł mały pchoł tyn karasol we środku. Dziwoł się na nogi synków co ciśli tyn karasol - na piyńć (5) razy jak cis roz mog se za darmo przejechać. Poszeł do szisbudy. Cylnoł za piyrszym rozem tako piykno czerwono róża. Mioł jom dlo baby, coby już zło na niego nie była. W chałupie już pełno larma było. Psziszli ze Bzio brat z bratówkom, z Ruptawy ciotka a jeji dwie niewydane dziywy, a i ujec ze Krakowa pszijechoł. Już kołocz jedli, a pili bonkawa, co s Niymiec posłali, a tysz i szlokzana była. Jak pojedli, na łobiod czekali. Dyć to łodpust, taki zwyczoj tu momy, tak jak w łodpust nigdy sie nie gości. No ja - nudelzupa, gynsina, kokotki młode, rolady, kluski, modro i bioło kapusta, no i bele jaki kompot. Chłopy coś se tysz tam pociongali. Dziecka przyszli od budów. Piskali, szczylali, a balony pynkały abo i tysz do luftu uciekały, a o kierych dziecka płakali.
Alojz czekoł coby już był koniec z tym larmem. Czekoł, asz se pódzie na wyrch legnońć i se zakurzi. O Lucce już nie spomnioł. Żol mu było baby, boroczka tako umynczono. Ale baba była rada, że gości ugościła. Ino jom mierziło, kto taki wielki konsek kołocza już rano zeżar. Po co sie mo pytać, i tak każdy ino powiy - jo niy ... jo niy - staro śpiywka.
źródło: Marian Górny, Brygida Simka - BIULETYN TOWARZYSTWA MIŁOŚNIKÓW ZIEMI JASTRZĘBSKIEJ NR 6(24) CZERWIEC 2011
:: Waszkorb czyli wiklinowy kosz ::
We ślonskij kulturze znane som a używane roztomajte koszyki, ale te nojbardzij znane to waszkorby. Som łone splytane ze wikliny bez kory i skiż tego majom bont żołty abo jasnobronotny. A na co take waszkorby boły używane? Na zicher niy nosiyło sie w nich karfoli ze pola, bo głownie boły łone na pranie. Yno niy idzi o zmazane lonty do pranio, abo mokre oblyczki zaro po praniu, kere trza boło wiyszać na sznorach do ususzynio. Niy. We waszkorbie nosiyło sie wysuszone już pranie do magla, abo godało się tyż - do maglownie. Toż sie tam ususzone pranie we waszkorbie ukłodało. Na wiyrch naciepowało sie jako deka i tak obwinione poranie we tym waszkorbie niosły dwie osoby do magla. Dwie, bo to miało swoja woga, ale tyż we waszkorbie boły dwa hyngle.
A do czego jeszcze Ślonzoki używały waszkorbow? A dyć idzie pedzieć ogolnie, że do wszyjskigo, do czego boł potrzebny, yno boła tukej tako grund-zasada. We waszkorbie trzimnało sie yno czyste rzeczy, żeby go niy zmarasić - bo niyskorzij niy szło by już w nim nosić czystego pranio do magla. A dyć jednym ze zastosowań, jake terozki umia se spomnieć, to boło robiynie ze waszkorba łożeczka dlo blank małego dziecka. Bo pamiyntom, że jak urodzioł sie moj bracik, to piyrsze dni niy społ łon we łożeczku, ale we waszkorbie wymoszczonym wielgim zogowkiym i dekom. Tam go przeblykali i zmiyniali powijoki. A że mój łojciec mioł już wtedy auto, to jak trza boło tego bajtlika kanś autym zawiyźć, to sie go brało wroz ze tym waszkorbym - i wtedy waszkorb robiioł z a nosidełko. Bestoż waszkorb we ślonskij kulturze mo swoj zocny plac. I mono tyż terozki kto z wos spomnie sie, na co te waszkorby jeszcze sie przidowały?
Wiklinowy kosz - tłumaczenie
W kulturze śląskiej znane są i używane przeróżne koszyki, ale te najpopularniejsze to koszyki wiklinowe. Są one plecione z okorowanej wikliny i dlatego są koloru żółtego albo jasnobrązowego. A do czego takie wiklinowe koszyki były używane? Z pewnością nie nosiło się w nich ziemniaków z pola, bo głównie były one na pranie. Ale nie na pranie brudne albo mokre rzeczy już po praniu. Nie. W wiklinowym koszu nosiło się wysuszone już pranie do magla. I trzeba było w tym koszu wiklinowym to pranie poukładać. Na górę zaś narzucało się koc i tak przygotowane rzeczy zanosiły do magla dwie osoby. Dlaczego dwie? Otóż było to dosyć ciężkie, ale też w tym wiklinowym koszu były dwa uchwyty.
źródło: wiadomosci.onet.pl - felieton Marka Szołtyska
A do jakich celów jeszcze Ślązacy używali wiklinowych koszy? Można więc ogólnie powiedzieć, że do wszystkiego, jednak był tutaj jeden podstawowy warunek. W takim wiklinowym koszy trzymało się tylko czyste rzeczy, żeby go nie wybrudzić - bo przecież później taki kosz musiał służyć do noszenia czystego prania do magla. A jednym takim pozamaglowym zastosowanie wiklinowego koszyka - jaki teraz potrafię sobie przypomnieć - to było robienie z tego łóżeczka dla małego dziecka. Pamiętam to doskonale, gdy urodził się mój brat, to pierwsze dnie nie spał w łóżeczku, ale w wiklinowym koszu wyłożonym wielką poduszką i kocykiem. Tam go przebierali i zmieniali pieluchy. A że mój ojciec miał już wtedy auto, to jak trzeba było niemowlaka gdzieś zawieźć, to się go brało razem z tym koszem, który spełniał wtedy rolę nosidełka. Dlatego taki kosz wiklinowy ma w śląskiej kulturze zasłużoną pozycję. I być może ktoś przypomni sobie jeszcze, do czego był wykorzystywany?
:: Ślonsk niy ma po zadku ::
Jak kery niy zno ślonskij kultury i mono miyszko kaj we Warszawie abo we Łodzi, to se możno myśli, że Ślonzoki som mało szkolone i troszyczka po zadku. A jak kery Ślonzok oblecze sie we regionalne łachy - to sie godo, że łonaczy skansyn. Jak zaś Ślonzok godo kaj we telewizorze abo we radiu po ślonsku - to se niykerzy myślom, że łon je jaki przedpotopowy, staromodny jak mamut, kerymu sie cupło i przeżoł do dzisioj. A przeca Ślonsk to jedyny taki region we Polsce, kery mo wszyjskie cechy regionu we europyjskim tego słowa znaczyniu. A te cechy to: wielgi teryn i fest dużo miyszkańcow (i pod tym wzglyndym przoduje nad Górolami i Kaszubami), inaksze jodło, swoja godka, śpiywka i muzyka, swoje oblyczki, inakszo filozofijo myślynio, rzykanio i robiynio. A ku tymu jeszcze Ślonzoki cołko ta swoja ślonskość fest se cyniom.
Yno tak po prowdzie to Ślonzoki, jak wszyjsko na tym świecie, niy som idyjalne. Ale o ślonskich grzychach pogodomy se kejnedy. Dzisioj zaś trza yno pedzieć, że mode pokolynie Śloznokow zaczyno być we ślonskij kulturze coroz bardzij potracone. Modzi coroz gorzij godajom po ślonsku, niy myślom po ślonsku. A zresztom jak kaj mocie jakigo modzioka, to zrobcie mu taki test na Ślonzoka. A dyć spytajcie go tak: Co to je przodek elefanta? Niy-Ślonzok abo niydoszkolony we ślonskij godce Ślonzok odpowiy, że przodek elefanta to mamut. A echt Ślonzok powiy, że przodek elefanta to tromba, bo przeca elefant mo tromba na przodku.
źródło: wiadomości.onet.pl - felieton Marka Szołtyska
|
Warto wiedzieć
Ślonskie flagi
Poznołeś już ślonskie flagi? Jak niy to cyknij sie ino na wiyrchu tako zakładka i łobocz jakie momy na ślonsku flagi czy takie znosz. A mono coś ci niy pasi? to naszkryflej ino do autora.
Herby Ślonska
No tego toś na pewno niy wiedzioł. Luknij se inoś w ta zakładka na wiyrchu a poznosz trocha historie zwionzanyj ze ślonskimi herbami. Ino pamiyntej że kożdy sie mone ciulnonć i cza co bydzie poprawić.
Pod ci komputer?
Zrob coś przi chałpie
Mężczyzna od A do Z
Życie bez strachu
Sekrety uwodzenia
Sekrety pośredników
Strategia milionera
Bogaty ojciec
Szczęśliwa kobieta
Super geny
|